Beata Grabarczyk dla cyfrowypolsatnews.pl
Po dwumiesięcznej przerwie zapraszamy na kolejny wywiad dla serwisu cyfrowypolsatnews.pl, tym razem z Beatą Grabarczyk m.in prowadzącą magazyn „To był dzień” w Polsat News.
Karierę radiową rozpoczęła Pani w Radiu dla Ciebie, prowadząc konkursy jako DJ, jakie były to dla Pani czasy?
To było tak dawno, że prawie nie pamiętam. Na pewno był to czas miłości od pierwszego wejrzenia, miłości do radia oczywiście. Wtedy mój pomysł na życie przewidywał dziennikarstwo prasowe, chciałam pisać. Ale kolega zaprosił mnie do obejrzenia radia od środka i tak już zostało. Radio mnie oczarowało i tak jest do dziś. A DJ – owanie było fajną przygodą, szczególnie dla kogoś, kto zaczynał studia i musiał dzielić czas miedzy naukę i prace.
A jednak po tej przygodzie zajęła się Pani dziennikarstwem politycznym, dlaczego?
Bo polityka zawsze interesowała mnie najbardziej, zresztą, kiedy jako dziesięciolatka wymyśliłam, że będę dziennikarką, uznawałam, że właśnie polityką dziennikarz się zajmuje. Mechanizmy władzy zawsze wydawały mi się interesujące, tym bardziej, że zaczynałam w niezwykle ciekawym momencie historii. Na naszych oczach rodziła się nowa Polska, tworzyły się nowe partie, nowe relacje, nowe instytucje, powstawała nowa konstytucja. Obserwowanie tego od środka było fascynujące.
Relacjonowała Pani z Dublina moment wejścia Polski do UE, co Pani czuła wówczas?
Że jestem świadkiem historii. Przez wiele lat obserwowałam drogę Polski do wspólnoty i szczyt w Dublinie był zwieńczeniem tej drogi i pracy setek, jeśli nie tysięcy osób. Do tej pory na honorowym miejscu wśród moich pamiątek leży srebrna dziesięcioeurówka wybita z tej okazji przez Irlandzki Bank Narodowy. Ale myślałam też, że kończy się pewien temat, który był mi przypisany w redakcji. Patrząc na to z perspektywy dzisiejszych szczytów, widzę jak bardzo się myliłam.
Jaka była Pani reakcja, gdy zaproponowano Pani prowadzenie „Wydarzeń”?
To był dość naturalny szczebel w karierze. Po wielu latach bycia reporterem byłam już strasznie zmęczona i potrzebowałam nowego wyzwania, nowej możliwości rozwoju, a to było takie nowe wyzwanie.
Zadebiutowała Pani w ”Wydarzeniach” 28 stycznia 2006 roku, czyli w dniu katastrofy hali międzynarodowych targów w Katowicach, z biegiem lat, jak Pani ocenia swój debiut?
Masakra. Podwójne nerwy – bo i pierwszy program i katastrofa wydarzyła się tuż przed wydaniem, więc trzeba było dużo improwizować. Wyszłam ze studia zlana potem. Ale potem mogło być już tylko lepiej, bo większego wariactwa niż wtedy, chyba nie przeżyłam … No może kilka jeszcze ich było, ale następne zdarzyły się, gdy byłam bardziej doświadczona.
Jest Pani m.in prowadzącą magazyn „To był dzień” w Polsat News, w jaki sposób przygotowuje się Pani do każdego z wydań?
Najpierw słucham radia to ono dostarcza mi świeżej porcji informacji, które stają się punktem wyjścia do dalszej pracy. Potem czytam portale i podglądam konkurencje. Zaczyna to przypominać obsesje, bo chcąc być na bieżąco, ciągle odświeżam strony internetowe. Następne w kolejności jest wyszukiwanie danych statystycznych i archiwalnych, które mogą się przydać w trakcie rozmowy. Na końcu są technikalia – makijaż, służbowa marynarka, podpięcie mikroportów, z którymi wyglądamy jak zamachowcy samobójcy, i rusza program.
Przygotowując się do wywiadu, przeczytałem, że interesuje się Pani skandynawskimi kryminałami, dlaczego akurat skandynawskimi?
Jest w nich coś więcej niż tylko intryga. Jakby skandynawski chłód zmuszał pisarzy do głębszego przyjrzenia się życiu. W tych książka często fabuła jest mniej istotna niż postaci, ich charakter, motywacje, okoliczności, w jakich się znalazły. Bohaterowie nie są wszystko wiedzącymi mądralami, którzy lekko, łatwo i przyjemnie przeprowadza czytelnika przez śledztwo. To są zmarnowani, uwikłani ludzie, którzy walczą także, a może głownie ze sobą. A ponieważ często bohaterami tych książek są dziennikarze, to podglądam tamtejszy warsztat, mocno różniących się od naszego, bardziej skupiony na etycznej stronie naszej pracy. Skandynawia jawi się tych powieściach jako kraina skomplikowanych relacji.
Doczytałem także, że grywa Pani w tenisa, jak często?
Za rzadko. Choć nawet, gdybym grała częściej, nie zmieni to faktu, że gram fatalnie. Na szczęście zawsze bardziej interesowała mnie sama gra, niż zwycięstwo, więc mam kupę frajdy.
Pani najsłynniejsza wpadka na wizji?
Było ich milion… W każdym wydaniu coś, ale najzabawniejsza była chyba wtedy, gdy powiedziałam wydawcy, że go zabije. Usłyszeli to wszyscy widzowie, bo dźwiękowiec jeszcze nie wyłączył mi mikrofonu. A raz zapomniałam jak nazywa się mój gość. Pamiętałam imię, a nazwisko uleciało w niebyt. Reżyserka podpowiedziała mi dopiero, gdy na antenie bezradnie rozłożyłam ręce i powiedziałam, że nie pamiętam kto jest moim gościem 🙂 .
Od czego zaczyna Pani swój dzień?
Od ciężkiej pobudki. Nienawidzę porannego wystawania, więc meczę się niemiłosiernie. Gdy już zwlokę się z łóżka, włączam radio, dopiero potem jest śniadanie, mycie etc. W czasie śniadania przeglądam portale i gazety, które ściągam na iPad.
Pani plany na przyszłość?
Nigdy nie planuje dalej niż do jutra, więc planów szczególnych nie mam.
Słyszała Pani o serwisie cyfrowypolsatnews.pl?
Wtopa – nie słyszałam, dopóki się do mnie nie odezwaliście.
Poproszę na zakończenie, o kilka słów dla naszych czytelników?
W związku z nadchodzącymi świętami, powinnam coś świątecznego… Ale mam ochotę na coś innego: proszę czytelników i widzów o więcej dystansu wobec telewizji. Tam pracują tylko ludzie i mogą się mylić. Nie można traktować informacji płynących z ekranu jak prawd objawionych, to tylko wycinek rzeczywistości. Prawdziwe życie jest wokół państwa.
Foto: Polsat